Krzysztof Baranowski to pierwszy Polak, który dwukrotnie samotnie opłynął kulę ziemską zapowiada trzeci rejs dookoła świata. Tym razem na jachcie, który sam buduje. Podczas spotkania w Morskim Centrum Nauki w Szczecinie dla pełnej sali kapitan opowiadał o tym, co dla niego najważniejsze – morze, samotne rejsy oraz nowy projekt.
– Wreszcie będę mógł coś powiedzieć. Specjalizuję się w żegludze samotnej, a tam nie ma z kim rozmawiać. Chciałem Państwu pokazać mój żywioł, od takiej strony, jakiej nie znacie – tłumaczył, prezentując fragment filmu z poprzednich rejsów.

Choć dziś Baranowski znany jest jako kapitan, dziennikarz i żeglarz, początki zaczęły się od regat i małych łodzi. Przełom jego miłości nastąpił w czasie pierwszego wyjścia na pełne morze.
– Zobaczyłem, że to jest tak blisko Boga, gdzie nie można już bliżej. Mimo ciasnoty i prymitywnych warunków, poczułem olbrzymią swobodę i wielką satysfakcję, że jest się blisko gwiazd, blisko nieba – wspominał żeglarz.
Ale ostateczny impuls, by zostać kapitanem przyszedł z zupełnie przyziemnego powodu.
– Mimo, że na jachcie jest ciasno, warunki są dość prymitywne, przynajmniej dawniej tak było. To jednak jest poczucie olbrzymiej swobody i wielkiej satysfakcji. Aczkolwiek jeden element żeglugi mi się mniej podobał. Co parę dni wypadała kolej, że trzeba było zejść do kambuzy i gotować. Ja gotować i nie lubiłem i nie umiałem. Więc pomyślałem, w tej załodze jest ktoś, kto nie musi gotować. I to jest właśnie kapitan. I tak postanowiłem zostać kapitanem – mówił szczerze Baranowski.


Droga do kapitana
Krzysztof Baranowski był jednym z najmłodszych, którzy zdobyli stopień kapitana jachtowego w Polsce. Egzamin składał się z praktyki i serii teoretycznych sprawdzianów. Całość trwała kilka miesięcy.
– Egzaminy to była cała procedura. Praktyczny, a potem cząstkowe z przedmiotów jak teoria manewrowania, żeglowania, stateczność, silniki, etykieta jachtowa. Kto dziś pamięta etykietę jachtową? Ja pamiętam. Ale zapominam. Przypominam, obowiązujący strój to granatowa marynarka, biało-niebieska koszula, krawat klubowy, szare spodnie – żartował kapitan.
Egzamin praktyczny odbywał się na dwumasztowym jachcie. Polegał na tym, że kandydaci sobie nawzajem służą jako załoga, a egzaminowany dowodzi jachtem. Podczas jednego z manewrów kapitan Baranowski musiał wykonać zwrot przez sztag bez dotykania steru.
– Siedziałem pod tym pokładem i zastanawiam się, co się dzieje na górze. W środku jachtu czuje się, że jest przechylony na fali. Ale nagle czuje, że skręca do wiatru, żagle wchodzą w łopot, strzeli się, wszystko telepie. Po chwili znowu jacht się kładzie na tą samą górkę i rusza z miejsca. Pomyślałem, że jacht miał za małą prędkość, żeby przejść linię wiatru. Trzeba było go rozpędzić. Gdy przyszła moja kolej poprosiłem załogę, żeby ustawiła mi żagle. Czułem pod palcami każdy ruch rumpla. Gdy jacht był zrównoważony, puściłem rumpel i wykonałem manewr. Serce w gardle i przeszedł linię wiatru. Zdałem egzamin. Z czternastu osób zdały dwie – wspominał żeglarz.
Podczas ostatniego egzaminu, zwanego przez żeglarzy „rozbójnikiem” przyszły kapitan zaskoczył wszystkich znajomością języka angielskiego. Baranowski wcześniej przebywał rok w Stanach Zjednoczonych.
– Czym się różni widoczność latarni morskiej od widzialności latarni morskiej? Rzecz w tym, że kapitan Bolesław Kowalski zadał to pytanie po angielsku, nie wiedząc o tym, że ja właśnie wróciłem ze Stanów Zjednoczonych po rocznym pobycie. To były lata 60., gdzie większość uczyła się po rosyjsku, więc ja zacząłem odpowiadać płynnie. Wszyscy byli zaskoczeni, oprócz kapitana Kowalskiego, który protestował, że ja odpowiadam głupoty. Nie odpowiadam na pytanie, tylko bredzę. Ale ja to tak sprawnie bredziłem, że wszyscy kiwali głowami – mówił z dumą Baranowski.
Był młodym mężczyzną, jeszcze bez doświadczenia, bez odpowiedzialności, z nieopierzonym statusem społecznym, bez rodziny. Komisja dywagowała nie nad tym czy dobrze odpowiedział na pytanie, lecz czy dać tak młodemu człowiekowi stopień kapitana.
– Wychodzę zastanawiając się co z tego wyniknie. Dyskusja nie dotyczyła tego, czym się różni widzialność latarni morskiej od widoczności latarni morskiej, tylko czy można takiemu młodemu człowiekowi dać stopień kapitana, to przecież odpowiedzialna funkcja. Była wśród grona tych wykładowców jedna kobieta, kapitan Zofia Sumińska. Wtedy ona zabrała głos i powiedziała: „Słuchajcie, Krzysiu wygląda jak kapitan”. I tak proszę państwa zostałem kapitanem – wspomina Baranowski.


Riso potate, czyli pieprze i sole na oko
Jedną z wypraw młodego kapitana była podróż wraz z kapitanem Kowalskim i jego załogą. Statek był kompletny w załogę, ale Baranowski udał się jako dziennikarz, nie żeglarz czy tym bardziej kapitan. Pierwszego dnia dyplomowany kucharz po przygotowanym obiedzie usiadł przy stole z całą załogą. Kowalski obruszył się brakiem etykiety jachtowej. Na co kucharz zaprotestował, że z takim kapitanem nie płynie. Wszyscy zastanawiali się co zrobić, gdzie znaleźć teraz kucharza. Baranowski siedział w kącie, aż zgłosił się na ochotnika.
– W pewnym momencie podniosłem rękę. Może ja spróbuję. Nie powiedziałem, że nie lubię. Nie powiedziałem, że nie umiem. Spróbuję. To było koszmarne tydzień. Ja nie byłem w stanie niczego spróbować. Kto w kambuzie siedział na rozkołysie, to wie, że to nie jest sympatyczne miejsce. Więc ja soliłem i pieprzyłem na wyczucie. Moje jedzenie ciągle schodzą i mam powodzenie – mówił z uśmiechem żeglarz.
Jak się okazało Baranowski dobrze radził sobie jako kucharz. Nie był to nawet jednorazowy kurs, a kilka razy zachwycał swoim daniem popisowym marynarzy.
– Rzeczywiście się starałem. Jakieś tam lepiłem pierożki. Najlepiej by wychodziły riso potate. Rizo potate to był ryż z poprzedniego dnia i ziemniaki sprzed dwóch dni. To wszystko osmażałem i miało powodzenie. Skończył się rejs. Kapitan Kowalski proponuje kolejny rejs, pięcie miesięczna wyprawa. Namawiał mnie słowami „Krzysiu, Ty nawet nieźle gotujesz” – mówił kapitan.

Trzeci samotny rejs i nowy jacht
Dziś kapitan Krzysztof Baranowski wraca do źródeł. Buduje nowy jacht i przygotowuje się do kolejnej samotnej podróży dookoła świata. To będzie jego trzecia taka wyprawa. Pierwsza wyprawa odbyła się na jednostce, przy której pomagał w projektowaniu i skonstruowaniu od podstaw.
– To żaglowiec, który kiedyś budowałem. Szczęśliwie już kilkadziesiąt lat służy młodzieży i dorosłym – mówi o poprzednim jachcie, który do dziś służy.
Projekt nowego jachtu to dla kapitana ogromne wyzwanie, nie tylko pod względem technicznym, ale także finansowym. Budowa jednostki, która ma sprostać wymogom samotnego rejsu dookoła świata, wymaga nowoczesnych rozwiązań, wytrzymałych materiałów i precyzji wykonania.
– Chcę, by ten jacht był bezpieczny, szybki i komfortowy. Każdy szczegół musi być dopracowany, bo na morzu nie ma miejsca na kompromisy. Statek trzeba wyposażyć. Problem jest w tym, że to wyposażenie potwornie kosztuje, potrzebny jest na przykład autopilot. Nie mam funduszy. Raz już przy Chopinie wyszło w dramatyczny sposób. Moja fundacja zbankrutowała, ale Chopin powstał – mówi Baranowski.
Aby zrealizować ten ambitny plan kapitan rozpoczął zbiórkę środków. Wykorzystuje do tego internetowe platformy oraz wsparcie środowiska żeglarskiego i sympatyków oraz osobistościami z polityki i gospodarki.
– Zacząłem sobie zapisywać z kim już prowadziłem rozmowy. Już jest 60 czy 80 pozycji, z wybitnymi osobistościami w życiu politycznym i gospodarczym i nic z tego nie wynika. Nie ominąłem przekazania projektu prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Każda złotówka przybliża mnie do realizacji marzenia. To nie tylko budowa jachtu, to także symbol wiary w pasję, wolność i nieustanne dążenie do celu – tłumaczy kapitan.
Kapitan organizuje również spotkania, prelekcje i pokazy filmów z poprzednich wypraw, aby pokazać, jak wiele wysiłku i determinacji wymaga samotne żeglowanie. W ten sposób chce zainspirować kolejne pokolenia żeglarzy i pokazać, że marzenia są w zasięgu ręki, jeśli tylko ma się odwagę i determinację.
Pasja, która uczy cierpliwości i samotności
Krzysztof Baranowski mówi o samotnej żegludze nie tylko jako o wyzwaniu technicznym, ale przede wszystkim jako o podróży w głąb siebie.
– W samotnym rejsie nie ma miejsca na błędy, ale też nie ma z kim porozmawiać. To czas pełnej koncentracji i wewnętrznej ciszy, który pozwala odkryć, jak wiele człowiek może wytrzymać – tłumaczy żeglarz.
Budowa własnego jachtu to kolejny rozdział w jego życiu, który pokazuje, jak ważna jest samodzielność i zaufanie do własnych umiejętności. Jego trzeci samotny rejs będzie nie tylko podróżą po oceanach, ale też symboliczną lekcją wytrwałości i spełniania marzeń, nawet jeśli wydają się nierealne.
– Budując ten jacht, chcę, by był dokładnie taki, jakiego potrzebuję. To nie tylko jednostka pływająca, to mój partner w tej wielkiej przygodzie, który ma zapewnić bezpieczeństwo i komfort w najtrudniejszych momentach. Morze uczy pokory i cierpliwości. Każdy rejs to sprawdzian, ale też okazja, by zatrzymać się i zrozumieć, co naprawdę jest ważne – podsumowuje kapitan.
Krzysztof Baranowski ma już jacht, który czekam na wyposażenie. Kapitan i jacht są już prawie gotowi na kolejną, trzecią samotną podróż.
– Jak do jesieni zdążę, to przed zimą wystartuje. Przed jesienią chcę się przenieść na Wyspę Kanaryjską. Tam przeczekać okres huraganów i ruszyć dalej do Panamy. Za półtora roku jestem w szczecinie – przekazuje Baranowski.

fot. Polska Morska