Polski Portal Morski
Aktualności Bezpieczeństwo Ważne

„Wchodzimy tam, skąd inni uciekają”. Przejmujące wyznanie strażaka [WYWIAD]

Przez prawie 30 lat brał udział w akcjach ratowniczo-gaśniczych jako strażak w Szczecinie. Dziś szkoli przyszłych marynarzy z tego, czego nie nauczą się z podręczników: działania w stresie, pracy w zadymieniu i podejmowania decyzji pod presją. O tym, co naprawdę znaczy przetrwanie pożaru na morzu, opowiada instruktor Krzysztof Szewczyk.

Polska Morska: Co jest największym wyzwaniem w szkoleniu ludzi do pracy na morzu?

Krzysztof Szewczyk: Najtrudniejsze nie jest nauczenie ich techniki gaszenia, czy obsługi sprzętu. Najtrudniejsze jest nauczenie myślenia i działania w sytuacji, gdy wszystko wymyka się spod kontroli jest dym, hałas, nic nie widać, ktoś krzyczy, sprzęt zawodzi. Na lądzie możesz wezwać wsparcie. Na morzu – jesteś sam z problemem. I to trzeba ludziom uświadomić.

PM: Czy marynarze są przygotowani na to, co ich czeka?

KS: Wiedzę mają – kursy, ćwiczenia, dużo teorii na wykładach. Ale ogień w teorii to nie to samo co ogień, który cię otacza. Dlatego w symulacjach robimy wszystko, by to poczuli – nie tylko zobaczyli. Pracujemy w dymie, w ciasnych przestrzeniach, w ciemności. Chcemy, żeby przeżyli to na sucho i byli gotowi na mogące wystąpić prawdziwe zagrożenia.

PM: Jakie scenariusze ćwiczą kursanci?

KS: Zaczynamy od podstaw: wchodzenie w strefy zadymione, ewakuacja poszkodowanego, poruszanie się w nieznanym terenie. Potem dochodzi moduł taktyczny – gaszenie pożarów w pomieszczeniach, w których mamy do czynienia z  otwartym ogniem, wysoką temperaturą, ograniczeniem widoczności. Ćwiczą też procedury awaryjne, czyli co zrobić, kiedy np. stracą łączność z zespołem albo skończy się powietrze w aparacie. To nie są łatwe rzeczy.

PM: Czy zdarza się, że ktoś rezygnuje?

KS: Tak. I nie ma w tym nic złego. Uważam, że lepiej jest wycofać się na etapie szkolenia niż narażać siebie i innych w prawdziwej akcji. Czasem to są bardzo fizyczne reakcje – stres, zawroty głowy, panika. Ale są też tacy, którzy zaskakują – cisi, spokojni, a w zadymieniu działają z chłodną głową. To pokazuje, że nie da się przewidzieć, kto jak się zachowa.

PM: Jakie były Pana najtrudniejsze akcje jako strażaka?

KS: Było ich sporo. Najbardziej pamiętam pożar budynku przy ul. Sierpowej w noc sylwestrową – w jednej chwili cały dach stanął w ogniu. Ale chyba najniebezpieczniejszy był moment, gdy podczas akcji wybuchła mi za plecami butla z gazem. Gdybym wtedy wykonał ruch w niewłaściwym kierunku, nie wiem, czy byśmy dziś rozmawiali. To uczy pokory.

PM: A jak wyglądało gaszenie statków?

KS: To zupełnie inna skala. Pamiętam pożary na Mystic, Green Clipperze, akcje w stoczni, w porcie, pożar przy rozładunku zboża ze statku. Wchodziliśmy na dno kadłuba, gdzie było ciemno, ciasno i duszno. Zadymienie było tak duże, że nie widziałem własnej ręki. Tam nie ma miejsca na improwizację. Każdy błąd bardzo dużo kosztuje.

PM: Jaką ma Pan filozofię jako instruktor?

KS: Nie chodzi o to, żeby ktoś przeszedł kurs i dostał certyfikat. Chodzi o to, żeby coś z niego wyniósł. Chcę, żeby wiedzieli, co robić, kiedy nie mają już instrukcji, kiedy plan zawodzi. Żeby nie bali się działać, ale też nie robili niczego pochopnie. Uczę ich, że czasem lepiej zrobić mniej, ale skutecznie i bezpiecznie.

PM: Co najczęściej mówi Pan tym, którzy zaczynają?

KS: Że morze nie wybacza rutyny. I że najważniejsze w tym wszystkim nie jest gaszenie ognia – tylko przeżycie. Bo jeśli nie przeżyjesz, nikomu nie pomożesz. A cała reszta? To już kwestia ćwiczeń i refleksu.

fot: Polska Morska

Zobacz podobne

Największe bankructwa w historii żeglugi morskiej

Paulina Ledzinska

Polski latawiec, który zmienia świat: energia z wiatru prosto z nieba

LK

Naukowcy biją na alarm: złota alga to śmiertelne zagrożenie

Paulina Ledzinska

Zostaw komentarz

Ta strona wykorzystuje pliki cookie, aby poprawić Twoją wygodę. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuję Czytaj więcej

Polityka prywatności i plików cookie