Ewakuacja na morzu to dopiero początek. Prawdziwe wyzwanie to przetrwać, zanim pojawi się pomoc. W specjalistycznych ośrodkach szkoleniowych marynarze ćwiczą scenariusze, których nie da się w pełni bezpiecznie przeprowadzić na pokładzie statku. Trenują gaszenie pożarów w zadymieniu, w ciasnych przestrzeniach i z użyciem otwartego ognia.
Na morzu nie można liczyć na pomoc z zewnątrz w ciągu kilku minut. W razie pożaru załoga musi samodzielnie ocenić sytuację, podjąć działania gaśnicze, udzielić pomocy poszkodowanym i zabezpieczyć jednostkę. To oznacza łączenie kompetencji strażaka, ratownika i medyka.
– Marynarz musi być gotowy na wszystko. Jeśli wybuchnie pożar, nie ma straży, pogotowia czy innych służb – musi zareagować sam. Jeżeli ktoś się zatruje dymem albo dozna poparzeń, to właśnie marynarz udzieli mu pierwszej pomocy. I musi to zrobić skutecznie – mówi Krzysztof Szewczyk, instruktor pożarowy w OSRM Politechniki Morskiej w Szczecinie.
W ramach szkoleń STCW marynarze przechodzą m.in. kurs pożarowy podstawowy i zaawansowany, medyczny oraz kurs indywidualnych technik ratunkowych – w tym procedury ewakuacji w sytuacjach krytycznych.
Strażak na lądzie i na morzu – dwie różne rzeczywistości
Choć celem obu jest ratowanie życia i gaszenie ognia, środowisko działań znacząco różni się między lądem a morzem. Na lądzie strażacy działają z pomocą wielu służb i sprzętu dostępnego w krótkim czasie.
Strażak na lądzie często działa przeprowadzając rozpoznanie w nieznanym terenie. Wchodzi do budynków, których rozkładu nie zna. Są to dla nich typowe sytuacje, są do tego szkoleni.
Na morzu marynarz zna swój statek, nie musi go rozpoznawać, ma dostęp do planu ochrony przeciwpożarowej, może podjąć działania szybciej, ale w warunkach pożaru ta wiedza może okazać się niewystarczająca. Zmienia się widoczność, orientacja przestrzenna, a do tego dochodzi stres.
— Strażak lądowy wchodzi pierwszy raz do budynku –- nie wie, co go spotka, ale wie jak ma się zachować. Marynarz zna swój statek, ale w dymie i ogniu ten sam korytarz, wygląda zupełnie inaczej. Zgubić się można bardzo łatwo, nawet w znanym otoczeniu, a działać trzeba, nie panikować, podejmować szybkie decyzje. Dla marynarzy często są to trudne działania, które podejmują po raz pierwszy, bo mimo szkoleń nie są zawodowymi strażakami – podkreśla Szewczyk.
Równie duża różnica dotyczy ewakuacji. Strażak wyprowadza ludzi na zewnątrz budynku – to koniec tego etapu akcji. Na morzu dopiero wtedy zaczyna się kolejny etap: zebranie się załogi, dotarcie do łodzi ratunkowej lub innego statku, oczekiwanie na pomoc. To nie jest koniec, bo zanim stanie się nogą na suchym lądzie, może minąć wiele godzin.
„Strażak na lądzie może zadysponować siły i środki z zewnątrz. Marynarz musi radzić sobie sam.”
Na lądzie strażacy działają z pomocą wielu służb i sprzętu dostępnego w krótkim czasie.
Dlaczego potrzebne są realistyczne symulacje?
Symulatory ogniowe pozwalają marynarzom doświadczyć sytuacji, których nie da się wyobrazić jedynie z teorii. Kontrolowane warunki z systemami zabezpieczeń, czujnikami i nadzorem instruktorskim umożliwiają bezpieczne, ale realistyczne ćwiczenia.
— Wielu marynarzy po raz pierwszy widzi ogień dopiero u nas. Nie na wykładzie, nie w teorii – naprawdę widzi, jak szybko się rozprzestrzenia i jak trudno jest się do niego zbliżyć. To moment, w którym zrozumienie przepisów zamienia się w instynkt. Takie doświadczenie pozwala zbudować świadomość zagrożenia, zrozumienie dynamiki pożaru oraz oswojenie z działaniem w stresie i niepewności – dodaje instruktor.
Zajęcia prowadzone są z naciskiem na praktykę, a instruktorzy obserwują i korygują zachowania kursantów w czasie rzeczywistym. Krzysztof Szewczyk podkreśla, że istotą ćwiczeń nie jest zaliczenie, lecz zapamiętanie. Dobrze przeprowadzona symulacja ma na celu przełamanie lęku i zbudowanie właściwych odruchów, które w sytuacji kryzysowej mogą zdecydować o życiu.
— Można zrobić szkolenie tylko po to, żeby je mieć. Ale naszym celem jest, żeby coś z niego zostało. Marynarz nie będzie miał drugiej szansy, gdy pojawi się ogień – musi wiedzieć, co robić. I musi zrobić to od razu – podsumowuje Szewczyk.
fot: Polska Morska